Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia narkomana. Człowiek jak upadnie, może leżeć. Ale może też spróbować wstać

Andrzej Gurba
Andrzej Gurba
33-letni Łukasz Barszcz szorował po życiowym dnie. Dzisiaj ma marzenia i plany.
33-letni Łukasz Barszcz szorował po życiowym dnie. Dzisiaj ma marzenia i plany. Andrzej Gurba
Szorował po życiowym dnie. Jego los, to jakby klasyczny przykład tego, jak łatwo znaleźć się na ścieżce, na której niewiele, a w zasadzie nic w życiu się nie liczy. Człowiek jak upadnie, może leżeć. Ale może też spróbować wstać.

Spis treści

Łukasz Barszcz ma dzisiaj 33 lata, dobrze wygląda, jest elokwentny. Sprawia wrażenie pewnego siebie - choć to może być nieco mylące. W czasie spotkania przyznał, że na początku stresował się rozmową. Nigdy wcześniej nie otwierał się przed dziennikarzem opowiadając szczerze o ciemnych stronach swojego życia. A na szczerość umówiliśmy na samym początku. Łukasz był (jest) narkomanem.

Urodził się w Pruszkowie. Mieszkał w okolicy tego miasta. Skończył liceum, zdał maturę. Większość swojego życia przepracował w magazynach, ma także certyfikat sprzedawcy. Kilka lat temu, już na ścieżce wychodzenia z narkotycznego transu, swój los związał z Pomorzem, a konkretnie z Miastkiem i Chrześcijańską Misją Społeczną Teen Challenge, korzystając z ich terapii, a obecnie z zawodowego stażu.

Łukasz nie miał dobrych relacji z rodzicami. Nastoletni bunt, ale nie tylko

Pamięta, że jako bardzo młody człowiek nie miał dobrych relacji z rodzicami. Jak mówi, nie wynikało to tylko z powszechnego nastoletniego buntu w okresie dojrzewania.

- Widzę to tak. Miałem wobec rodziców pewne oczekiwania, o których jednak wtedy nie umiałem im powiedzieć. A jak już umiałem, to rodzice nie znajdowali czasu, bo dużo pracowali, byli zajęci. Nie otrzymywałem od nich wsparcia. Takiego, jak ja je rozumiem. A więc rozmów o wszystkim i niczym, bliskości, zrozumienia moich młodzieńczych problemów, mojej młodzieńczej perspektywy. Moi rodzice uważali, że skoro zapewniają mi warunki bytowe - łóżko, jedzenie, ubiór. To wszystko jest OK. Ode mnie oczekiwali sumiennej nauki. A więc taki standard - mówi Łukasz.

Dzisiaj tak naprawdę nie do końca obarcza rodziców za to na jakim życiowym zakręcie kiedyś się znalazł. Prawda jest też taka, że z upływem czasu zacierają się fakty, blakną wspomnienia, zmieniają się interpretacje.

- To nie jest tak, że to tylko wina rodziców, że zszedłem na złą ścieżkę. Zaważyła moja osobowość, niedojrzałość emocjonalna. Podchodziłem do życia marzeniowo. Słabo orientowałem się, jak buduje się relacje z ludźmi. Inna sprawa, że tej kwestii rodzice niewiele mi pomogli. Ojciec mówił, że w domu rządzi facet, ten który przynosi do domu więcej pieniędzy. Próbował zaszczepić mi postawę macho. Ja jednak miałem inną wrażliwość. Może i on to widział, ale wtedy zakopał moją osobowość - wspomina Łukasz.

Czy szukał wsparcia w innym miejscu, u innych ludzi? Odpowiada, że nie.

- Nie byłem osobą, która wszystkim dookoła opowiadała o swoich kłopotach. Dusiłem to w sobie. Z zewnątrz zapewne wyglądałem na zwykłego bezproblemowego gościa - stwierdza.

Łukasz ma 8-letniego syna. Jego mamę poznał w wieku 20 lat. Ciepło wspomina rodzinę swojej byłej już partnerki. Jak mówi, wtedy dostał tam to, czego nie otrzymał w rodzinnym domu. A więc zainteresowanie, zrozumienie.

Kilkuletni czas, jeszcze przed urodzeniem dziecka, to był okres w dużej mierze beztroski. Czas imprez, wyjazdów, tzw. korzystania z życia. To nie były jeszcze narkotyki (Łukasz), choć był alkohol.

Z czasem dochodziło do nieporozumień Łukasza z partnerką.

- Wyszedł brak mojej umiejętności budowania relacji, niedojrzałość emocjonalna, nieradzenie sobie ze stresem. Pojawiła się zazdrość. Były problemy w komunikacji. Z obu stron - ocenia.

Doszło do rozstania. Rodzice przygarnęli Łukasza, ale czuł się jak na stancji. Wypominali mu tak związek (nie akceptowali jego partnerki), jak i rozstanie z nią.

Wtedy Łukasz poszedł w inny świat. Poznał nowych ludzi. W weekendy (w dni robocze pracował w magazynie) odbierał z nowymi znajomymi przepalony olej z restauracji.

- Cały czas czułem jakiś smutek. Ucieczka w pracę niewiele mi dawała - oznajmia Łukasz.

Kokaina w warsztacie samochodowym. To był pierwszy raz

Przyszły narkotyki. W wieku 24 lat. Łukasz odwiedził znajomych w warsztacie samochodowym. Była tam kokaina.

- Zapytali, czy biorę z nimi. Na początku powiedziałem, że nie. A oni - dawaj, fajnie będzie. Potem usłyszałem, abym nie był frajerem. I to przeważyło, że wziąłem. To był listopad. Kolejny raz wziąłem w grudniu, w święta. Mieszałem z alkoholem. Potem w sylwestra. Powiedziałem wtedy sobie i kolegom - jaki Nowy Rok, taki cały rok. I trzy czy cztery miesiące później wylądowałem w pierwszym ośrodku - wspomina Łukasz.

Na początku nie było codziennego brania, ale było codzienne wyczekiwanie weekendu, który był nagrodą.

- Działo się standardowo. Wziąłem, odpłynęły problemy. Czułem, że mogę przenosić góry, że świat leży u moich stóp. Cieszyłem się, że nie jestem smutny, że mam tyle marzeń i pomysłów. Nawet, jak narkotyki przestały działać, to nakręcała mnie myśl, że za kilka dni znowu jest weekend - opowiada Łukasz.

Przyszły pierwsze narkotyczne ciągi. Łukasz zapomniał, że ma iść do pracy. Wtedy jego rodzice dowiedzieli się, że bierze narkotyki. Od jego brata, który wiedział wcześniej.

- Przyznałem się. Wtedy poza kokainą, brałem amfetaminę, mefedron, jakieś kryształy. Z dostępem nie było problemu. Kupowałem przez internet. Z czasem potrzebowałem więcej, a więc przerzuciłem się na tańsze specyfiki. To były głównie dopalacze. Miesięcznie na narkotyki wydawałem wtedy prawie całą swoją wypłatę (kilka tysięcy złotych - dop. redakcji). - stwierdza.

Trafił do ośrodka Monaru pod Zgierzem. Miejsce wybrali (znaleźli) jego rodzice.

- W ośrodku stwierdziłem, że to fajne wakacje. Czułem, że jestem lepszym narkomanem, mniej zniszczonym. Wszedłem w układy z innymi. Narkotyków nie braliśmy, ale notorycznie łamaliśmy regulamin. Po miesiącu zostałem usunięty (Łukaszowi zaproponowano inny ośrodek, ale nie skorzystał - dop. redakcji), razem z innymi osobami. Z racji tego, że miałem wpływy na konto (L4 w zakładzie pracy - dop. redakcji), za moje pieniądze pojechaliśmy wszyscy do Łowicza. Balowaliśmy tam tydzień. Królowały dopalacze - opowiada.

Łukasz wrócił do domu. Rodzice znowu go przyjęli. Wrócił też do pracy. Tam już wiedzieli, że bierze. Współpracownicy zwracali się do Łukasza - kryształek, diamencik. Szyderczo mówili, że może po nosku sobie trzaśnie.

Później był kolejny ośrodek. Łukasz przebywał w nim pół roku i przeszedł zaplanowaną terapię. Wrócił na stare śmieci, czyli do domu rodzinnego. Rodzice myśleli, że jest wyleczony.

Powrót do starego środowiska, czyli do starych emocji

- To tak nie działa. Terapeuci mówili mi, aby nie wracać do starego środowiska, czyli tam, gdzie są stare emocje. Poza tym, moi rodzice też powinni iść na terapię, ale dla współuzależnionych. Oni tego nie rozumieli. Słyszałem, że to tylko mój problem, że mam chorą głowę - oznajmia Łukasz.

Wtedy Łukasz wprowadził się do domu mamy swojej partnerki, z którą odnowił kontakt. Zdecydowali się na dziecko. Z czasem okazało się, że narkotyki wygrały z dobrem syna. I tak zakończył się odnowiony związek.

To było już codzienne grzanie. Łukasz stracił pracę, nabrał pożyczek. I w końcu wylądował na ulicy w Warszawie (rodzice nie chcieli, aby z nimi mieszkał obawiając się zajęć komorniczych). Spał w noclegowniach, schroniskach.

W narkotycznym widzie miał przebłyski, aby iść do ośrodka, ale tylko po to, aby trochę odpocząć od ulicy.

Cztery lata temu Łukasz chciał odejść z tego świata

- Kupiłem narkotyki za tysiąc złotych. Wynająłem pokój w hotelu z zamiarem, aby się wykończyć. Po kilku dniach grzania byłem sparaliżowany. Nie mogłem się ruszyć, sikałem pod siebie. W majakach całe życie mi przeleciało. Zacząłem płakać. Nie wiem, jak to się stało, ale spojrzałem na bliskich z miłością, pojawił się też Bóg. To dziwne, bo nie byłem religijny. I powiedziałem, że jeśli to możliwe, to nie chcę umierać. No i nie umarłem. Narkotyki spuściłem w toalecie - opowiada Łukasz.

Jak Bóg przyszedł do Łukasza, to poczuł się lepiej. Co zrobił? Łukasz, a nie Bóg. Zamówił narkotyki.

- To była ciągła walka, którą jak widać przegrywałem - stwierdza.

Trafił do kolejnego ośrodka. Usłyszał: Łukasz, fajnie że jest Bóg, ale musisz kolejną terapią skończyć. Musisz przepracować swoje życie, jeszcze bardziej poznać siebie.

To był chrześcijański ośrodek z terapią opartą o wartości biblijne. Dla bezdomnych. Tam Łukasz spotkał Marka, który opowiedział mu o Chrześcijańskiej Misji Społecznej Teen Challenge.

W 2021 r. przyjechał do ośrodka Teen Challenge w Łękini (gm. Koczała, woj. pomorskie).

- Przez pierwsze dwa miesiące nauczyłem się nie spóźniać na zajęcia i przytyłem dwa kilogramy. Słyszałem, że coś tam przepracowałem, ale ja nie miałem tej świadomości - oznajmia Łukasz. - Potem poszedłem na roczną pogłębioną terapię do Broczyny (gm. Trzebielino, woj. pomorskie, także ośrodek Teen Challenge - dop. redakcji). Pamiętam, że byłem wycofany. Bałem się odpowiedzialności nawet za małe rzeczy, nie chciałem wypowiadać się na grupach. Historie innych ludzi mnie przytłaczały, wplątywały się w moje życie.

Łukasz zdradza, że w dwóch ostatnich miesiącach rocznej terapii poczuł stabilność. Zrozumiał, że izolacja, brak otwarcia na innych ludzi, do niczego dobrego nie prowadzą. Inni ludzie potrzebni mu też byli, aby zobaczył w sobie to, co musi przepracować.

- Kiedyś myślałem, że jak kocham Boga, Bóg mnie kocha, to ludzie nie są mi do niczego potrzebni. Totalna bzdura. Teraz wiem, że w samotności, bez wsparcia, bez dobrych relacji, nie uda się. Bo wtedy do człowieka przychodzą dziwne pomysły, jest skrzywiony obraz świata. W Broczynie byliśmy wzajemnie dla siebie terapeutami - mówi Łukasz.

Po terapii w Broczynie Łukasz zamieszkał w hostelu Teen Challenge w Miastku. Pracował dorywczo, teraz ma staż biurowy.
Jest aktywny. Biega i tańczy (jego pasja sprzed lat). Chce w Miastku zorganizować kurs tańca nowoczesnego. Izoluje się od miejsc, w których jest zło. A więc tam gdzie są m.in. narkotyki.

Łukasz otworzył się na swoją mamę i na swojego syna. Jak mówi, ma dobre relacje, także ze swoją byłą partnerką.

W Polsce mamy 5,4 procent uzależnionych osób

Według „Raportu o stanie narkomanii w Polsce 2020” Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom aż 5,4 procent populacji Polaków w wieku 15-64 lat używa narkotyków, a najwyższy odsetek obserwuje się u młodzieży i dorosłych w wieku 15-34 lat.

Uzależnienie od narkotyków prowadzi do ogólnego wyniszczenia organizmu – chorób psychicznych, somatycznych, a nawet do śmierci. Działanie narkotyków ma także wpływ na funkcjonowanie życia rodzinnego, środowiskowego oraz społecznego - często dochodzi do wykluczenia społecznego.

Najbardziej popularne i silnie uzależniające obecnie narkotyki na rynku to: marihuana, amfetamina, kokaina, LSD, heroina.

W dzisiejszych czasach zdobywanie środków psychoaktywnych nie jest trudne. Młodzi ludzie coraz częściej po nie sięgają.

Przyczyn jest kilka. To m.in.:

  • poczucie odrzucenia przez rówieśników, ale także nauczycieli, zwłaszcza kiedy dziecko sprawia problemy wychowawcze, wymaga aby poświęcono mu więcej troski i uwagi, odczuwa brak akceptacji,
  • strach przed byciem outsiderem w grupie rówieśniczej,
  • trudny okres dojrzewania, gdzie świat ideałów nastolatka zderza się z realnością, młody człowiek często ma poczucie niemocy, zagubienia,
  • ucieczka przed problemami, odpowiedzialnością,
  • przeciążenie nauką, chęć sprostania wysokim wymaganiom rodziny, szkoły,
  • ciekawość,
  • niewielki lub całkowity brak wiedzy na temat skutków brania narkotyków.

Dorośli najczęściej używają narkotyków, ponieważ:

  • pojawiają się problemy w rodzinie, w relacjach z partnerem/partnerką,
  • ulegają wpływom rówieśników – chęć przynależenia do grupy,
  • pragną osiągnąć jak najlepsze wyniki np. w pracy usiłując nadążyć za resztą otoczenia.

Jak chronić więc własne dzieci przed uzależnieniami od środków psychoaktywnych?

Nie ma gwarancji, ani recepty na to, że dziecko nie sięgnie po narkotyki, ale warto działać, rozmawiać, uświadamiać czym są narkotyki i jak są groźne. Mając świadomość, że na uzależnienie najbardziej podatne są osoby, które mają niską samoocenę, zaburzony system wartości, niezaspokojone podstawowe potrzeby, należy budować w dziecku poczucie akceptacji, dbać o dobre wzajemne relacje, być blisko. U dziecka, które jest kochane, czuje się bezpieczne, u którego podstawowe potrzeby zostały zaspokojone, zauważa się mniejsze ryzyko, że zacznie używać substancji psychoaktywnych.

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Historia narkomana. Człowiek jak upadnie, może leżeć. Ale może też spróbować wstać - Miastko Nasze Miasto

Wróć na pajeczno.naszemiasto.pl Nasze Miasto